Modlić się o powołania

Modlić się o powołania

W czasach kleryckich nie za bardzo rozumiałem znaczenia słów: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało”, bo w seminarium duchownym, na każdym roku, było nas po kilkudziesięciu. Niemniej i w tamtych czasach, obfitujących w powołania, modlono się, a jakże, o powołania liczne i święte. Zgoła inaczej w obecnej dobie wygląda sytuacja w polskich seminariach duchownych. Z uwagą prześledziłem zeszyt ze statystyką powołań, który z innymi materiałami, na bieżący tydzień, trafił do naszych parafii. Liczby nie powalają! Równocześnie na świecie, konkretnie w Europie Zachodniej, różnego rodzaju ośrodki prowadząc swoje statystyki, podają, że coraz więcej ludzi młodych deklaruje obojętność religijną. Jeśli wierzyć dostępnym danym to w Polsce 17 % młodzieży uznaje się za niewierzących. Liczba ta może być zarówno powodem do ubolewań, jak i do zadowolenia (choć cieszyć nie ma się z czego), bo w większości krajów europejskich odsetek niewierzących wśród młodzieży przekracza 50 %. Tak bynajmniej wynika z badań londyńskiego Uniwersytetu im. św. Marii, który przeprowadził je w 21 europejskich krajach wśród osób w przedziale wiekowym 16 – 29 lat. Widać zatem, że jednocześnie żniwo się pomniejsza i grono tych, którzy na powołanie Boże odpowiedzieć mogą, bo rzecz jasna, trzeba być wierzącym, by właściwie je rozeznać. By jednak na zauważalny problem spojrzeć z innej strony, przywołać można tezę pewnego kapłana – zamieszczoną na forum społecznościowym. Otóż ksiądz ten dowodzi, że duchownych wcale nam nie brakuje, ale niektórzy zajmują się tym, co niekoniecznie do nich należy. Trudno polemizować, gdy daje się pstryczek, że pochłania ich dziennikarstwo i publicystyka, ale już inaczej sprawy się mają, gdy zarzut dotyczy zajmowania się budownictwem, czy organizowaniem różnych imprez. „Problemem na świecie nie jest brak powołań. One zależą od Boga. I On sobie dobrze radzi. Problemem jest to, co my z tymi powołaniami robimy” – tak sprawę przedstawił ów kapłan. Wielu księży pochłaniają sprawy gospodarcze, ekonomiczne, kulturalne, ale nie po to zostali wyświęceni, w tym stwierdzeniu idę tokiem myślenia przywołanego księdza. Modląc się o powołania prosimy Boga o szafarzy sakramentów, głosicieli Słowa i przewodników wspólnot, a w parafiach chcemy, by to oni zajmowali się remontami budynków kościelnych, pisaniem wniosków o dotacje, organizowaniem wycieczek, nie wyłączając przycinania żywopłotów i koszenia trawników. Dobrze, gdy jednak się modlimy, bo utarło się w naszej mentalności, że to kapłani powinni modlić się za nas. A jeżeli się nie modlimy, to pewnie ulegliśmy już logice tego świata. A ona może nam wmówić, że skoro Chrystus obecny jest w swoim Kościele i bez Kościoła nie ma zbawienia, to Dobry Pasterz sam powinien zatroszczyć się, by nie zabrakło tych, którzy będą przedłużeniem Jego rąk. Papież Franciszek przestrzegał niedawno, abyśmy nie lamentowali nad brakiem powołań i nie wsłuchiwali się w ten ton, opłakując minioną chwałę. Pan bowiem wzywa, aby patrzeć wprzód i zobaczyć, co można zrobić. – Szukajcie sposobów, aby otworzyć drogi, by Pan mógł przemówić, by Pan mógł powołać. Nie róbcie kampanii wyborczej ani kampanii o charakterze komercyjnym, ponieważ powołanie Boże nie kieruje się zasadami marketingu” – mówił Ojciec Święty. Trzeba się modlić i do tego wezwał sam Chrystus: „Proście więc Pana żniwa, aby posłał robotników na żniwo swoje”. I prawdą jest, że takich będziemy mieli księży, jakich sobie wymodlimy. Pozostaje zatem kwestia, jaką pewność mieć można, że jest się powołanym do kapłaństwa i czy można przed powołaniem uciec? W kwestii powołań Bóg nie posługuje się niestety schematami. Piszę niestety, bo to sprawę by zdecydowanie uprościło. Gdyby powołanemu plany Boże miał obwieszczać Anioł Gabriel, to wątpliwości by nie było. Musieliby zamilknąć nawet ci, którzy powołania weryfikują. I bynajmniej nie myślę tu o moderatorach seminariów, ale o wiernych, którzy kwitują: „Ten ksiądz jest z powołania, a ten powołania nie ma”. Dużo w naszej wierze jest tajemnic i spraw nie do rozstrzygnięcia przez „mędrca szkło i oko”. Niemniej bez wchodzenia w tajemnicę powołania, podkreślić należy, że rozeznać je można – najpierw po przysposobieniu albo dobitniej rzecz ujmując – umiłowaniu takiej, a nie innej drogi życia. Powołany do małżeństwa marzy o pięknej miłości przy boku najbliższej mu osoby, pragnie więc wspólnego życia ze współmałżonkiem, ale na uwadze ma i przyjęcie daru potomstwa, troskę o dom, itd. Nauczyciela pasjonować ma przekazywanie wiedzy, lekarza troska o stan zdrowia pacjenta. Porównywalnie w naturalny sposób wyczuwa się, jeśli Bóg kogoś wzywa do swojej służby. I już na koniec: „ktoś powiedział do Niego: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz! Jezus mu odpowiedział: Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”? Papież Franciszek nieustannie dziś ukazuje w czym powołany do kapłaństwa oparcia mieć nie może. Świat z kolei, na różne sposoby, kapłaństwo powołanemu wybić może z głowy. Ciekawe są dyskusje dotyczące tego, że w życiu można obyć się bez smartfona. A czy w nadchodzącym tygodniu będą rozmowy, czy moglibyśmy dalej iść drogą zbawienia bez posługi kapłanów?

ks. Piotr Szkudlarek