Wierzyć się nie chce
Dzięki powszechnemu dostępowi do mediów chrześcijańskich, mamy tyle możliwości, by dotrzeć do informacji, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie były dostępne dla zwykłych zjadaczy chleba. Dla przykładu – skrzętnie pilnowano, by po kraju nie rozeszła się wiadomość o łzach na obrazie Matki Bożej w katedrze lubelskiej (rok 1949). A o niezwykłym zakonniku z San Giovanni Rotondo, wierni w Polsce mogli dowiedzieć się okazjonalnie, np. z kazań rekolekcyjnych. Tak przynajmniej było w moim przypadku.
Dziś wprost przeciwnie, gdy tylko miejsce ma coś niezwykłego, informacje na ten temat natychmiast pojawiają się nie tylko na katolickich portalach (sprawdzone i wątpliwe, co do swej prawdziwości). Przykładem na to może być zdarzenie, które miało miejsce niedawno, bo w połowie kwietnia, we włoskich Pompejach. Świadkowie zeznali, a potwierdzeniem na to jest nagranie video, iż w niewyjaśniony sposób zaczął kołysać się ciężki stalowy różaniec, zawieszony na dłoni figury Maryi, ustawionej na szczycie bazyliki. Miejscowy proboszcz ów cud zdementował, twierdząc, że to wynik silnego powiewu wiatru. Świadkowie obstawali jednak, że wtedy nie wiało i uznali to za ewidentny znak z nieba. Aby nikogo nie urazić w takich przypadkach, najlepiej dostosować się do rady Gamaliela: „Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem”.
Odwołując się do cudownych zjawisk, które rzeczywiście wiarę naszą mogą podbudować, musimy liczyć się z tym, że niektóre, mogą wprowadzić w życie religijne niemały zamęt. Najlepiej zatem byłoby trzymać się zasady: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Niemniej mamy i te słowa naszego Pana: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”. Zatem czy chcemy, czy nie chcemy, cudowne wydarzenia mają jednak miejsce. Moje pokolenie może zanucić: „Chcecie wierzcie lub nie wierzcie” (słowa piosenki z festiwalu piosenki radzieckiej), a współczesne – niech wszystko weryfikuje czas. Ale faktem jest, że i po weryfikacji na bazie dostępnych źródeł i tak trudno uwierzyć (bo w głowie niektóre rzeczy się nie mieszczą). To co w Lourdes zobaczył agnostyk dr Alexis Carrela, wybitny naukowiec, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, który udał się do tego cudownego miejsca, by podważyć istnienie jakichkolwiek cudów – powaliło go jak Szawła pod Tarsem. Jako naukowiec zakładał jedynie ślepy przypadek w powstaniu tego, co obserwujemy w przyrodzie. To czego był świadkiem, nie mogło być jednak dziełem ślepego przypadku. Akurat wtedy do Lourdes przywieziono dziewczynę w stanie agonalnym, strasznie wyniszczoną przez gruźlicę otrzewnej. Dr Carrel zapoznał się historią choroby Marii Ferrand i dokładnie ją przebadał, a lekarzowi wierzącemu oznajmił, że gdyby w tak beznadziejnym przypadku nastąpiło nagłe uzdrowiony, to on sam by się nawrócił i uwierzył w Boga. I stało się to, co według nauki było niemożliwe. Po zanurzeniu w wodzie nieprzytomnej Marii i modlitwie – „zmartwychwstała”. Dotychczasowy agnostyk stał się człowiekiem wierzącym. Ciekawe jest to, że ciało Bernardety Soubirous z Lourdes spoczywa nie rozłożone w klasztorze Nevers we Francji. Przywołać możemy te ogólnie znane już jak cuda wirujące słońce w Fatimie, Hostia w Lanciano, czy kwitnące w środku zimy śliwy przy sanktuarium we włoskim Bra. A przebadany w sposób naukowy Całun Turyński i wizerunek Matki Bożej z Guadalupe? Zdolności rzekomego fałszerza, czy fałszerzy, przekraczają w tym przypadku możliwości ludzi XXI wieku. To akurat nie moje stwierdzenie, lecz zasłyszane, ale mocne!
Niedawno, to też rzecz niesamowita, przypomniała mi się niespodziewanie opowieść mojej Siostry katechetki o jakiś dniach ciemności i zaraz potem trafiłem na informację dotyczącą trzech dni ciemności według Marii Taigi. Dziś z kolei przeczytałem ciekawą relację o Iszo z Kanak i ona stała się inspiracją do tego felietonu. Iszo urodził się w roku 1854 w rodzinie chrześcijańskiej mieszkającej w regionie nazywanym Tur Abdin, w południowo-wschodniej Turcji. Wówczas dominowali tam Asyryjczycy, których ojczystym językiem jest język aramejski i którym wiarę w Jezusa udało się zachować już dwa tysiące lat pomimo ciągłych prześladowań ze strony muzułmanów. Ludzie, którzy opowiadali o Iszo, nazywali go świętym. Ten bohater mając lat 86 zmarł i zawinięte w całun ciało złożono w kościele. Następnego dnia, gdy otworzono świątynię, ksiądz, krewni i znajomi z całej okolicy zobaczyli Iszo żywego, a on zaczął opowiadać, iż Matka Boża w asyście dwóch aniołów zabrała go do nieba, ale pokazała mu i piekło. Na marginesie piekła – to mnie uderzyło – ów Asyryjczyk widział tam największego z proroków Islamu! Niestety nie mógł zostać w zaświatach, musiał wracać do swoich na ziemię, bo sporo do zrobienia zleciła mu Matka Najświętsza. A dożył 110 lat. W to, co wtedy opowiadał, też nikt by pewnie nie uwierzył, gdyby jego przepowiednie nie zaczęły się sprawdzać. I pewnie tyle przykładów wystarczy, by zapytać, dlaczego mamy tylu niewierzących i wątpiących? Zacytuję Martina Heideggera: „Wiara, która nie jest stale wystawiana na możliwość niewiary, nie jest wiarą, ale zwykłą wygodą”.
ks. Piotr Szkudlarek